+3
Beata Jankowska 21 kwietnia 2016 13:01
Indonezja długo już chodziła mi po głowie, ale jakoś zawsze omijałam ją bokiem … do czasu, aż na fly4free znalazłam informację o promocji Turkish Airlines do Azji, a konkretnie do Kuala Lumpur, bo stamtąd już wszędzie blisko. No i oto w ten sposób w czerwcu kupiłam dwa bilety na wyjazd …...... w lutym 2016 r. Po tygodniu dołączyła jeszcze koleżanka i wyjazd dostał kryptonim „wyjazd BAB” czyli Basia, Aga i Beti.

Bilety kupione i co dalej ? Chciałyśmy uniknąć tej najbardziej turystycznej Indonezji i padło na Jawę i Sumatrę.

Wreszcie 17 lutego przyszedł upragniony dzień wyjazdu i po bardzo długiej podróży i spędzeniu nocy na lotnisku w Kuala Lumpur, już 19 lutego rano siedziałyśmy w hotelu w Yogyakarcie, w której spędziłyśmy 4 dni.

Yogyakarta

Po przylocie do Jogji dałyśmy sobie jeden dzień luzu i poszłyśmy zwiedzać miasto. Trafiłyśmy na ulicę Malioboro, która jest koszmarna. Masa „badziewia” i niewiele więcej.



Na kolejny dzień zaplanowałyśmy zwiedzanie świątyń Borobudur i Prambanan.
Bilet do obydwu świątyń (ważny 2 dni) kosztuje – jak na indonezyjskie realia – fortunę bo ok. 32 dolarów. Oczywiście „lokalesi” płaca jedną setną tego co obcokrajowcy.

Na pierwszy rzut poszła buddyjska świątynia Borobudur. Tłum ludzi, a do tego pierwszy dzień w upale …. świątynia jest przepiękna, tak samo jak otaczający ją park. My zwiedzałyśmy ja w ok. południa, boję się myśleć ile tam jest ludzi na wschodzie słońca (agencje turystyczne oferują głównie wycieczki właśnie na wschód słońca).





Koleją (i ostatnią) świątynią tego dnia była hinduistyczna Prambanan, która podobała mi się chyba bardziej niż poprzednia. Może było to spowodowane tym, że zaczął padać deszcz i nie było tam prawie nikogo. Prambanan tworzy zespół świątyń, a wszystko otacza bardzo ładny i zadbany park.





Na kolejny dzień zaplanowałyśmy nocny trekking na Wulkan Merapi, z którego wierzchołka miałyśmy podziwiać wschód słońca...
Merapi jest czynnym wulkanem (2930 m n.p.m). Ostatnia erupcja miała miejsce w 2010 roku i zabiła ok. 350 osób.


Bus odebrał nas z hotelu ok. 22, a następnie zawiózł nas do wioski położonej pod wulkanem na ok. 1500 m n.p.m. Trekking rozpoczął się ok. 1 w nocy. Grupa była bardzo duża, a przewodnicy lewo radzili sobie z jej ogarnięciem. Pierwsze podejście (jeszcze na asfalcie) było koszmarne. Wtedy odpadła jedna z nas. Później zaczął się trekking, a raczej wspinaczka przez dżunglę. Grupa narzuciła straszne tempo i w rezultacie nie wiadomo kto szedł z jakim przewodnikiem. Zostałyśmy we dwie razem z jednym z przewodników na szarym końcu. Trekking okazał się de facto prawie wspinaczką. Było stromo, zimno, mokro i ślisko. W połowie wejścia, jeszcze w dżungli, odpadła druga z nas. Z racji tego, że przewodnik nie bardzo mógł puścić jednej z nas w dół, a drugiej w górę, koleżanka została sama na platformie, na którą mieliśmy wrócić po wschodzi słońca. Ostatnia z nas postanowiła jeszcze dać trochę z siebie i iść dalej. To „dalej” trwało kolejną godzinę wspinaczki, gdzie udało mi się wejść do trzech czwartych wysokości wulkanu. Jak zobaczyłam ile jeszcze mnie czeka stromej wspinaczki na wierzchołek (już nie po twardej ziemi, a popiele, który wyrzuca wulkan) – zrezygnowałam. Zatrzymałam się z przewodnikiem na skalnym plateau, z widokiem na okoliczne miasta, gdzie w pewnym momencie muezin przez głośniki zaczął nawoływać do porannej modlitwy, co było niesamowitym przeżyciem. Do wschodu słońca nie doczekałam, gdyż szkoda było mi koleżanki, która została sama w środku dżungli. Następnie zeszliśmy do miejsca, gdzie się rozstaliśmy i już stamtąd podziwialiśmy wschód słońca. Może nie był tak spektakularny jak ze szczytu ale co tam.






Na marginesie – każda z nas dość regularnie ćwiczy (fitness, siłownia, tenis, squash) ale wulkan nas jednak pokonał, a przygotowałyśmy się do trekkingu (kondycja całkiem niezła, ciepłe ciuchy – było ok. 7 stopni, buty trekkingowe itp.). Może było to spowodowane jeszcze zmęczeniem po podróży … nie wiem. Ale wiem, że jeszcze długo każda z nas będzie unikać jakichkolwiek wulkanów. Nie mniej jednak, była w naszej grupie rosjanka, która na wulkan wchodziła w japonkach, białych spodniach i z różową torebką na ramieniu (taką szmacianą) i twierdziła, że na wulkan weszła i absolutnie nie było jej ani nie wygodnie (japonki) ani zimno! Co więcej, po powrocie nie miała nawet brudnych nóg (pomimo japonek), a spodnie miała cały czas śnieżno białe (my byłyśmy uwalone od stóp do głów)... no ale jak widać rosjanie mogą więcej …..

Ostatni dzień w Jogjy odsypiałyśmy wulkan i włóczyłyśmy się po mieście. A kolejnego dnia rano poleciałyśmy do Medanu na Sumatrę, a naszym miejsce docelowym była miejscowość Bukit Lawang.

Bukit Lawang

Kilka informacji praktycznych. Po przylocie do Medan, żeby dostać się do Bukit Lawang, trzeba złapać autobus do miejscowości Binjai (trzeba się kierować na prawo przy wyjściu z lotniska), który nas zawiedzie na dworzec autobusowy, gdzie trzeba złapać taksówkę / tricykla, który nas następnie zawiezie do miejsca, z gdzie odjeżdżają busy do Bukit Lawang. UWAGA – nie dajcie się oszukać i bardzo negocjujcie cenę biletów. Jak nie chcą zejść z ceny, należy poczekać na następnego busa. My niestety dałyśmy się trochę naciągnąć. Z Binjai do Bukit Lawang jest ok. 65 km, a jedzie się ok. 3 h ponieważ na niewielu odcinkach drogi jest asfalt. Droga przez mękę. Autobusy do Bukit Lawang nie dojeżdżają do „centrum” tylko na skraj wsi. Żeby dostać się do części bardziej „turystycznej” należy wziąć tricykla (albo iść ok. 2 km), który podwiezie do rzeki, a następnie iść na nogach.

Bukit Lawang jest małą turystyczną wioską, położoną nad rzeką Bohorok, na skraju Parku Narodowego Gunung Leuser, w którym żyje ok. 5000 orangutanów. W Bukit Lawang do 1996 roku działało Centrum Rehabilitacji Orangutanów i właśnie orangutany były głównym celem naszego przyjazdu na Sumatrę.
Nocleg miałyśmy zarezerwowany już wcześniej w Junia Guesthouse i przez hotel/pensjonat załatwiałyśmy już całą resztę.




Następnego dnia wybrałyśmy się do miejscowości Tangkahan (2 h jazdy terenówką – dróg nie ma), gdzie spędziłyśmy cały dzień nad rzeką (gorące źródła, wodospad), miałyśmy godzinny trekking po dżungli na słoniach, które następnie myłyśmy i karmiłyśmy. Niesamowite przeżycie !!!!





Kolejnego dnia miałyśmy „zamówiony” dwudniowy trekking po dżungli w poszukiwaniu orangutanów (buty trekkingowe z wulkanu znowu się przydały). Mając na uwadze „trekking” na wulkan, wybrałyśmy najłatwiejszą trasę. Nie minęło 20 min trekkingu, a już spotkałyśmy pierwsze orangutany. Jedne dzikie – wysoko w drzewach, kolejne oswojone i przyzwyczajone do obecności ludzi – podchodziły znacznie bliżej. Trekking trwał ok. 8 godzin. W czasie trekkingu mieliśmy też zapewnione jedzenie – owoce, lunch, kolacja i śniadanie następnego dnia. Pod koniec dnia złapał nas prawdziwy deszcz równikowy. Lało jak z cebra, a końcówkę „jungle treck” umilała nam orangutanica Jackie, która non stop łapała nas za ręce, bo wiedziała, że dostanie coś do jedzenia. Przemoknięte i zmęczone, po pełnym wrażeń dniu, dotarłyśmy do obozu nad rzeką, gdzie czekała nas przepyszna kolacja i nocleg w dość prymitywnych szałasach.








Następnego dnia z samego rana przywitała nas Jackie, która przyszła z małym na śniadanie i zapewniła nam kolejne wrażenia. Do południa się relaksowałyśmy podziwiając okolicę, a następnie do Bukit Lawang wróciłyśmy spływając rzeką na dętkach - tzw. tubing. Najśmieszniejsze było to, że przez dżunglę do obozu szłyśmy ok. 8 h , a do wioski spływałyśmy ok. 25 min.






Kolejny dzień spędziłyśmy na odpoczynku, suszeniu ubrań i zwiedzaniu wioski, a następnego dnia wróciłyśmy busem do Binjai, gdzie złapałyśmy nocny autobus do Bana Aceh, skąd dalej promem przepłynęłyśmy na malutką wyspę Pulau Weh.
UWAGA: praktycznie wszędzie w Bukit Lawang można na „legalu” kupić piwo, co w innych odwiedzanych przez nas miejscach graniczyło w cudem.





Pulau Weh

Jeszcze będąc w Bukit Lawang, w agencji turystycznej wykupiłyśmy przejazd nocnym autobusem z Binjai do Banda Aceh na północy Sumatry (podróż ok. 12h) . Autobus był teoretycznie wygodny (rozkładane siedzenia z podnóżkami), natomiast posadzili nas na jego końcu, gdzie wszyscy przychodzili na papierosa. Dodatkowo byłyśmy jedynymi „białymi turystami”, a w dodatku 3 baby (z czego jedna blondynka) i wszyscy wytykali nas palcami i patrzyli się na nas tak, jak my dzień wcześniej na orangutany....

Do Banda Aceh przyjechałyśmy ok. 7 rano, a o 9 miałyśmy prom na wyspę Pulau Weh, na której spędziłyśmy cały tydzień nurkując, opalając się i ogólnie nic nie robiąc.




Na Pulau Weh zatrzymałyśmy się niedaleko miejscowości Iboih, na White Beach w Bixio Cafe, które jest prowadzone przez włocha Lucę i jego żonę indonezyjkę Evę. Posiadają trzy bungalowy przy samej plaży, a do tego prowadzą knajpkę z prawdziwym włoskim makaronem, który Luca codziennie własnoręcznie zagniata. Obok Bixio, na końcu plaży znajduje się centrum nurkowe Steffan Sea Sports, w którym przez tydzień zrobiłyśmy 9 nurkowań (na głowę). Pod wodą rewelacji nie było, ale to tylko moje zdanie, a ja już mam wypaczony gust pod tym względem. Rafa dość zniszczona, sporo życia w tym trochę rekinów i makro, za to nigdzie nie widziałam tak pięknych gorgonii. Do tego wszystkiego bardzo ładne formacje skalne. Poza nurkowaniem i leżeniem na plaży, na Pulau Weh nie ma za dużo do roboty. Można jechać na „kilometr 0” gdzie teoretycznie zaczyna się Indonezja (nie byłyśmy). Można wybrać się na sekretną plażę, która jest najpiękniejsza, jaką kiedykolwiek widziałam i nie ma na niej żywej duszy – ale ile można leżeć na plaży. Można też jechać do Iboih, w którym zatrzymuje się większość turystów przyjeżdżających na Weh. Ale generalnie poza kilkoma knajpami, sklepikami z pamiątkami i masą turystów nie ma tam nic ciekawego. Jest kawałek publicznej plaży, gdzie niestety jest zakaz kąpieli w bikini (w przeciwieństwie do White Beach).











Ostatni tydzień naszego wyjazdu upłynął nam na błogim lenistwie w raju. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i trzeba było wracać z powrotem do Bana Aceh, w którym spędziłyśmy jedną noc, skąd kolejnego dnia miałyśmy samolot do Kuala Lumpur.
UWAGA: piwo w sklepach i knajpach sprzedawane jest „spod lady” i niestety jest drogie

Banda Aceh

Warto również wspomnieć o miejscowości Banda Aceh, która jest stolicą prowincji Aceh. Region jest zamieszkany przez bardzo konserwatywnych muzułmanów i obowiązuje tu prawo szariatu. Region Banda Aceh był miejscem położonym najbliżej epicentrum trzęsienia ziemi w grudniu 2004 roku, które następnie wywołało tsunami. W samym Bana Aceh zginęło ok. 160 tyś osób. Miasto nie ma wiele do zaoferowania. Warto odwiedzić muzeum tsunami, które jest całkiem ciekawe. Jest również statek, który tsunami wepchnęło 2 km w ląd (PLTD Apung 1). Dla zabicia czasu odwiedziłyśmy też przepiękną plaże surferów (Lampuuk Beach) gdzie „spod lady” w knajpce można kupić piwo.





W kolejnym dniu, rano wylatywałyśmy do Kuala Lumpur. Co to był by za wyjazd gdyby nie było przygód... z racji tego, że Air Asia miała limitowane miejsca w promocjach, bilety z Bana Aceh do Kuala Lumpur kupowałyśmy na raty. No i na lotnisku okazało się, że jedna z nas miała bilet na wylot 8 marca, natomiast dwie pozostałe na 8 …. ale kwietnia. Kosztowało nas to trochę stresu i dodatkowych pieniędzy, ale się udało i wylądowałyśmy w Kuala! Uffff

Kuala Lumpur

W Kuala Lumpur spędziłyśmy jedną noc (prawie 2 pełne dni). Z uwagi, że nie była to moja pierwsza wizyta w tym mieście, więc mniej czasu poświęciłam na jego zwiedzanie, a więcej na zakupy.







Jest to mój pierwszy wpis na blogu i mam nadzieję, że dało radę go przeczytać. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie !


Informacje praktyczne – co, gdzie i za ile:

Yogyakarta:
hotel Duta Garden (booking)
taxi do świątyń: 600.000 IDR (za cały dzień na 3 osoby)
bilet do świątyń: 32 $
Wulkan Merapi : 650.000 IDR (od osoby)
taxi na lotnisko: 90.000 IDR (na 3 osoby)

Bukit Lawang:
autobus z lotniska do Binjai: 40.000 IDR (od osoby)
bus z Binjai do Bukit Lawanf: 30.000 IDR (od osoby)
spanie Junia Guesthouse (booking)
słonie w Tangkahan (ze wszystkim: dojazd, wejście, jazda i kąpanie słoni): 1.300.000 IDR (od osoby)
trekking po dżungli (2 dni, jedna noc) z jedzeniem, spaniem i tubingiem: 80 euro (od osoby)
nocy autobus do Banda Aceh z transferem z Bukit Lawang: 250.000 IDR (od osoby)

Pulau Weh
prom: 60.000 -90.000 IDR (od osoby)
spanie Bixio Cafe (bungalow dla dwóch osób, wynajęłyśmy dwa): 200.000 IDR (za bungalow)
nurkowanie: 300.000 IDR (za jedno nurkowanie z całym sprzętem, przewodnikiem)

Kuala Lumpur
hotel China Town Inn 2 (booking)
przejazd autobusem z lotniska do KL Central: 10 RM (od osoby)
KL Hop-On Hop-Off: 40 RM (od osoby)
wejście do Parku Ptaków: 40 RM (od osoby)
przejazd z KL Central na lotnisko: 55 RM (od osoby)



Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

trutek11 25 kwietnia 2016 08:59 Odpowiedz
Super realacja
bepaja1 21 maja 2016 23:15 Odpowiedz
nie masz sie czego wstydzic.naprawde dobra relacja.
popcarol 24 maja 2016 10:55 Odpowiedz
Super. Fajnie się czytało :)